Zmartwychwstanie

zmartwychwstnieIdea zmartwychwstania, którą niosło ze sobą pierwotne chrześcijaństwo, była skandalem dla ówczesnych, mniej lub bardziej wykształconych, ale na pewno zanurzonych w hellenistycznej myśli pogan. Przekonał się o tym sam święty Paweł, którego nauki grupa ateńskich filozofów słuchała z niemałą uwagą, do momentu w którym wspomniał o „Człowieku, którego Bóg wskrzesił z martwych” (por. Dz 17,31).

Pierwsi chrześcijanie mieli więc twardy orzech do zgryzienia. Jeśli chcieli głosić Dobrą Nowinę całemu światu – a chcieli – nie mogli nie wspomnieć o Zmartwychwstaniu. Zaczęli zatem szukać argumentów na udowodnienie możliwości zmartwychwstania ciała (por. Tertulian, De resurrectione carnis). W tej kwestii musieli przecież działać na wielu frontach, jeśli nie chcieli, by ich udziałem stało się to, co spotkało świętego Pawła na Areopagu. Zwolenników myśli Epikura musieli przekonać, że śmierć nie jest ostatecznym końcem, że życie nie kończy się wraz z rozpadem atomów ciała. Zwolenników Platona do tego przekonywać nie musieli, bo przecież sam mistrz już dużo wcześniej udowodnił nieśmiertelność duszy, mało tego, udowodnił nawet jej preegzystencję. Ani w jednej, ani w drugiej teorii nie było jednak miejsca dla ciała.

Ojcowie pierwszych wieków, żyjąc w świecie negującym wartość tego, co cielesne, starali się zatem podkreślać godność i piękno ciała stworzonego przez Boga. Dlatego też, bardziej niż na tajemnicy Zmartwychwstania, skupiali swą uwagę na tajemnicy Wcielenia. Oczywiście, Pan odniósł zwycięstwo nad śmiercią i grzechem przez Swoją śmierć i Zmartwychwstanie, jednak to już sam fakt Jego przyjścia na świat oznaczał dla pierwszych Ojców Kościoła ogromne wyniesienie natury ludzkiej. Na pierwszym miejscu poszukiwali więc odpowiedzi na pytanie, jak to było możliwe, że On – Jezus Chrystus – będąc prawdziwym Bogiem, stał się prawdziwym człowiekiem. Co to znaczy, że Logos, o którym opowiada święty Jan, był u Boga, i co znaczy, że był Bogiem? Co znaczy, że Słowo stało się ciałem i jak to było możliwe? I w końcu, w jaki sposób tajemnica ta może mieć wpływ na nasze zbawienie? Krótko mówiąc, pierwsi Ojcowie kontemplują przedziwną wymianę między niebem i ziemią, która dokonała się we Wcieleniu. Ci z nich, którzy mieli mniejsze tendencje do filozofowania posługują się metaforami. Za świętym Pawłem porównują Chrystusa z Adamem. Dochodzą do wniosku, że ciało Adama musiało być stworzone na wzór przyszłego ciała Nowego Adama. Albo odwrotnie: ciało Nowego Adama musiało być stworzone na wzór ciała Pierwszego Adama (por. Ireneusz, Adversus Haereses). W przeciwnym razie nie możnaby mówić o konsekwencjach zbawczych. W jaki sposób Chrystus miałby odkupić grzech Adama, jeśliby w niczym nie był do niego podobny? Podkreślano więc, że był podobny we wszystkim oprócz grzechu. Przez swe posłuszeństwo Nowy Adam odkupił nieposłuszeństwo Pierwszego Adama. Oczywiście krzyż i Zmartwychwstanie miały w tej teologii swoje zaszczytne miejsce, bo przecież jak niegdyś Adam przewrotnie wyciągnął swą rękę do drzewa w raju, tak nowy Adam dla odkupienia tej winy wyciągnął swe ręce na drzewie krzyża. Niektórzy sytuowali nawet miejsce pochówku Pierwszego Adama w miejscu, w którym był wbity pal krzyża. W ten sposób krew Drugiego Adama mogła wręcz fizycznie spłynąć na kości Pierwszego, obmywając jego winę.

Nawet po Edykcie Mediolańskim, kiedy skończyły się prześladowania Kościoła i nie było już potrzeby, aby prowadzić rozbudowane polemiki z tymi, którzy negowali wartość ciała, Ojcowie Kościoła nie przestali łączyć tajemnicy Zmartwychwstania z Tajemnicą Wcielenia. W czasie kiedy kształtuje się liturgia bazylikalna, a wraz z nią cykl roku liturgicznego: od świętowania tajemnicy Wcielenia po święto Zesłania Ducha Świętego, jesteśmy świadkami rozkwitu piśmiennictwa homiletycznego. Każde przecież święto liturgiczne, obok odpowiednio dobranych modlitw i czytań biblijnych, domagało się odpowiedniej homilii, która wyjaśniałaby znaczenie tego, co się świętuje. Jednym z Ojców, który zna już cały cykl roku liturgicznego i głosi homilie przy okazji każdego ze świąt, jest święty Grzegorz z Nyssy. Jemu właśnie chciałbym poświęcić dalszą część tego tekstu.

Homilia Grzegorza wygłoszona około roku 380, właśnie z okazji Triduum Paschalnego, nosi tytuł: De tridui inter mortem et resurrectionem domini nostri Iesu Christi spatio (O przestrzni trzech dni między śmiercią a zmartwychwstaniem Pana naszego Jezusa Chrystusa). Grzegorz zastanawia się w niej nad tym, co działo się z Chrystusem na przestrzeni trzech dni (triduum), które Kościół uroczyście świętuje, i jakie to ma znaczenie dla nszego zbawienia. Jako wytrawny egzegeta zauważa, że Pismo Święte podaje na ten temat rozbieżne informacje: 1. „Albowiem jak Jonasz był trzy dni i trzy noce we wnętrznościach wielkiej ryby, tak Syn Człowieczy będzie trzy dni i trzy noce w łonie ziemi” (Mt 12,40); 2. „Wtedy Jezus zawołał donośnym głosem: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego” (Łk 23,46); 3. „Jezus mu [tzn. łotrowi] odpowiedział: Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju” (Łk 23, 43). Z cytatów tych wynika, że Jezus przebywał w tym czasie w trzech różnych miejscach. Był bowiem zarówno „w łonie ziemi”, „w rękach Ojca”, jak i „w raju”. Jeśli chodzi o „raj” i „ręce Ojca” Grzegorz stwierdza krótko, że jest to ta sama rzeczywistość. Problemem pozostaje jednak „łono ziemi”. Aby rozwiązać problem, teolog odwołuje się do tajemnicy Wcielenia i stwierdza, że kiedy Duch Święty zstępował na Dziewicę, aby stworzyć Nowego Człowieka, Bóstwo złączyło się w sposób nierozerwalny z całym człowiekiem, to znaczy z duszą i ciałem. Jedność ta nigdy nie została zniszczona, nawet po śmierci.

Czym więc jest śmierć w przypadku Jezusa? Grzegorz odpowiada, że śmierć Jezusa jest tym samym, czym śmierć każdego człowieka: rozdzieleniem duszy i ciała, a nie – jakby chcieli niektórzy – Bóstwa i człowieczeństwa. Dusza ludzka Chrystusa (bo jeśli Chrystus był prawdziwym człowiekiem, musiał ją posiadać) wraz z Bóstwem, które od momentu Wcielenia jest z nią nierozerwalnie złączone, spoczywa więc w „rękach Ojca” czyli „w raju”. Ciało Chrystusa natomiast również wraz z Bóstwem spoczywa „w łonie ziemi”. Konsekwencje takiego rozwiązania teoretycznego są oczywiste: ciało Chrystusa nie może ulec rozpadowi (nawet jeśli pozbawione jest życiodajnej siły, jaką jest dusza), gdyż w sposób nierozerwalny połączone jest z Bóstwem. Zmartwychwstanie jest więc logiczną i konieczną konsekwencją tego, co dokonało się we Wcieleniu.

Grzegorz jednak idzie jeszcze dalej w swym rozumowaniu. „Łono ziemi”, podobnie jak „ręce Ojca”, o których mówi Biblia, nie są przestrzenią (lub miejscem) w sensie fizycznym. Jest rzeczą oczywistą, że natura boska jest niecielesna i że piekło to nie jakieś miejsce głęboko pod ziemią. Niebo i piekło są dla Grzegorza pewnego typu stanami bytowania. Wierzy on w tajemnicę zstąpienia Chrystusa do piekieł, lecz nie wyobraża sobie ich na sposób fizyczny. Moment śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa jest więc początkiem procesu przebóstwiania piekieł, wypełniania ich Boską obecnością.

Proces ten jednak jest częścią innego, zapoczątkowanego przez przyjście Chrystusa na świat, którego celem jest przebóstwienie ludzkości. Grzegorz lubi posługiwać się biblijnym obrazem zakwasu i ciasta. Ludzkość to dla niego ciasto, w które wraz z Wcieleniem został włożony zakwas. Tak jak musi upłynąć czas, aby zakwasiło się całe ciasto, tak potrzeba czasu, aby cała ludzkość została przebóstwiona. Dzięki śmierci i Zmartwychwstaniu proces ten przenosi się również na tę jej część, która nie mogła doczekać się przyjścia Chrystusa. Tam przecież, według starożytnej tradycji, oczekiwali na Zbawiciela Adam i Ewa oraz wszyscy patriarchowie i prorocy Starego Przymierza.

Proces przebóstwiania ludzkości ciągle trwa. Mimo iż Chrystus zmartwychwstał, a skutki jego Zmartwychwstania wpłynęły również na piekło i otchłań, my, żyjący tu na ziemi, wciąż doświadczamy zła i popadamy w grzech. Jeśli Chrystus naprawdę pokonał szatana, zło i grzech nie powinny już mieć miejsca. Grzegorz stwierdza więc, że poprzez śmierć i Zmartwychwstanie Chrystus – zgodnie z zapowiedzią Biblii – zmiażdżył głowę starodawnemu wężowi. Zauważa jednak, że nawet jeśli odetnie się głowę wężowi, to ten rusza się jeszcze przez jakiś czas. Podobnie jest ze złem. Doświadczamy go, gdyż proces przebóstwiania ludzkości jeszcze się nie zakończył. Choć szatan został już pokonany to wymachuje jeszcze swoim ogonem. Kościół założony przez Chrystusa kontynuuje więc zapoczątkowany przez Niego proces przebóstwiania świata.

Jako podsumowanie tych dość ogólnych stwierdzeń, które mają jednak swoje potwierdzenie w wielu tekstach Ojców Kościoła, pokuszę się o pewną zachętę kaznodziejską. Nowożytna duchowość, która z pewnością sięga korzeniami średniowiecza, skupia się, zwłaszcza w okresie Wielkiego Postu, na rozważaniu cierpień, męki i śmierci Chrystusa (stąd też tak popularne nabożeństwa jak Droga Krzyżowa czy Gorzkie Żale). W rozważaniach prowadzonych przy tej okazji dominuje często schemat porównywania cierpień i upadków Chrystusa do naszych (choć doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że między Chrystusowymi upadkami a naszymi jest bardzo istotna różnica jakościowa). Warto więc może spojrzeć niekiedy na mękę, krzyż i Zmartwychwstanie Chrystusa w inny sposób, a mianowicie poprzez pryzmat Wcielenia, tak jak to robili Ojcowie Kościoła. W ich rozważaniach nie dominowały obrazy „upadków”, „przelewania krwi” i „przemocy”, lecz zachwyt nad zwycięstwem złączonego z Bóstwem ciała, zachwyt nad przedziwną tajemnicą odkupienia winy Pierwszego Adama i wiara w ostateczne zwycięstwo nad śmiercią każdego człowieka. Może więc zamiast na upadkach, tych naszych i tych Chrystusowych, warto skupić się na pięknie człowieczeństwa Chrystusa, które nie doznało uszczerbku (mimo oplucia, obelg i śmierci). Objawiło się ono właśnie we Wcieleniu, a nowym blaskiem zajaśniało w Zmartwychwstaniu. Nie było jednak pozbawione swej godności podczas cierpień drogi krzyżowej: ani w upadkach, ani nawet w odarciu z szat. To właśnie człowieczeństwo jest przecież wzorem, który z pomocą łaski, wcale nie musi pozostać dla nas nieosiągalną utopią. Ciało Chrystusa połączone z Bóstwem nie uległo rozpadowi – ono musiało zmartwychwstać. Jeśli wierzymy, że przez chrzest również my zostaliśmy zanurzeni w tym, co było udziałem Chrystusa, powinniśmy żyć nadzieją na ostateczne zwycięstwo łaski w naszym ciele, które przecież oczekuje tego samego celu – Zmartwychwstania. Poprzez Wcielenie – jak zauważył Grzegorz – Chrystus rozpoczął proces przebóstwiania ludzkości. Poprzez Jego śmierć i Zmartwychwstanie proces ten ogarnął piekło, a za pośrednictwem Kościoła dosięgnął i nas.

Damian Mrugalski OP
źródło: liturgia.pl