Wielka Sobota – Cisza

wielka sobota„Co się stało? Wielka cisza spowiła ziemię; wielka na niej cisza i pustka. Cisza wielka, bo Król zasnął. Ziemia się przelękła i zamilkła, bo Bóg zasnął w ludzkim ciele, a wzbudził tych, którzy spali od wieków”. Bóg umarł w ciele, a poruszył Otchłań.

Świat zamilkł wobec śmierci. Wielka Sobota, czas od piątkowego wieczora do świtu w niedzielę jest czasem przejmującej ciszy. Starożytna Homilia na Świętą i Wielką Sobotę chyba najdoskonalej oddaje nastrój i sens tego dnia.

Ukryty sens – bo na naszej ziemskiej powierzchni sens znika. Musimy to zauważyć, bo jeśli nie, to nie zrozumiemy Wielkiej Soboty. W sobotę przed Zmartwychwstaniem jakikolwiek sens usuwa się sprzed naszych oczu. Na chwilę czujemy się tak, jakby Zmartwychwstania nie było, nie ma nic prócz grobu, wielkiej nieobecności Boga, który zniknął, którego nie ma. Dlaczego, co się stało?

Idzie, aby odnaleźć pierwszego człowieka, jak zgubioną owieczkę.

Pragnie nawiedzić tych, którzy siedzą zupełnie pogrążeni w cieniu śmierci; aby wyzwolić z bólów niewolnika Adama, a wraz z nim niewolnicę Ewę, idzie On, który jest ich Bogiem i synem Ewy.

Wielka Sobota jest dla nas tajemnicą, która dzieje się w Otchłani. Światło zstąpiło najpierw w największą ciemność, by rozjaśnić mrok swym blaskiem, ogrzać swym ciepłem i wyprowadzić Szeolu już na zawsze.

Przyszedł więc do nich Pan, trzymając w ręku zwycięski oręż krzyża. Ujrzawszy Go praojciec Adam, pełen zdumienia, uderzył się w piersi i zawołał do wszystkich: „Pan mój z nami wszystkimi!” I odrzekł Chrystus Adamowi: „I z duchem twoim!” A pochwyciwszy go za rękę, podniósł go mówiąc: „Zbudź się, o śpiący, i powstań z martwych, a zajaśnieje ci Chrystus.

Starożytna homilia na Świętą i Wielką Sobotę jest niezwykle pięknym obrazem przybliżającym moment, który najbardziej chyba wymyka się ludzkiej wyobraźni. W czasie gdy ziemia zostaje pogrążona w ciszy, gdy krzyż stoi pusty, jak drzewo zimą, pozbawione liści i owoców, wtedy właśnie ziarno wpada w ziemię [J 12, 24], cicho i niepostrzeżenie. Obraz ziarna z ewangelii Jana rozwija Hans Urs von Balthasar pisząc:

Czy nie powiedziałem wam, że ziarno musi upaść z ziemię i obumrzeć, a wtedy przyniesie plon obfity? Co dokonuje się w trakcie takiej śmierci? Ziarno przestaje być ziarnem, korzeń zużywa życiodajne zapasy, źdźbło pochłania je ostatecznie i gdy pełny kłos rosnąc kołysze się na wietrze w słońcu, kto powie, co stało się z ziarnem? Kto zanurzając dłonie w złotych kłosach domyśli się tworzenia się czegoś w czarnej, wilgotnej ziemi? Ziarno zostało strawione i zmartwychwstało w kłosie: oto ono i zarazem nie ono.

Czarna, wilgotna ziemia nie jest miejscem naturalnym dla człowieka, nie jest środowiskiem jego wzrostu, dla ludzkich stworzeń jest po prostu grobem, śmiercią, chłodem i ciemnością. Ale to tam właśnie, w Otchłani, zaczyna się Zmartwychwstanie, wtedy gdy na powierzchni wszystko ogarnia jeszcze całkowita cisza.

Nowe życie rozbłyska najpierw tam, w najgęstszych ciemnościach. Tak trudno to wyrazić! Sztuka długo ociągała się zanim odważyła się na próbę pokazania tego momentu. Na Wschodzie i Zachodzie mamy obrazy deptanych piekielnych podwoi, jest paszcza Lewiatana, z której uwalniani są ludzie, jest grota i wyciągnięte ręce praojca Adama… Tak, to wszystko za mało, to tylko znaki, ilustracje. Podobnie jak słowa – które są tylko słowami. Są dzieła, które potrafią ukazać blask Chrystusa, który wkracza w tę przestrzeń pozbawioną Boga, rozświetla ciemności, ciepłem swych dłoni ogrzewa ciało pierwszego człowieka, przywracając mu życie. Ten nastój można odczuć patrząc na fresk z klasztoru Chora w Konstantynopolu, który wypełnia konchę absydy pareklezjonu. Przedstawienie to wydaje się być całe stężałym w ciszy dynamizmem, chwilą jasności, która już będzie trwała. Ale zarazem wydarzeniem tajemniczym, które możemy sobie przybliżać wpatrując się w obrazy, takie jak ten w Chorze.

Balthasar rozważając paschalne misterium, takie słowa wkłada w usta Chrystusa:

Wiedzcie: to moja tajemnica i nie ma innej ani na niebie ani na ziemi – mój krzyż jest uzdrowieniem, moja śmierć zwycięstwem, a moja ciemność światłem. (…) Gdy w końcu nadszedł ów tajemniczy moment końca istnienie, to osunięcie się w pustkę, runięcie w otchłań bez dna, niknięcie, uczucie końca, wyzuwania się z siebie; ta potworna śmierć, którą przeszedłem (a dzięki której wam zostało to oszczędzone i nikt nie doświadczy, co znaczy umieranie) – to było moje zwycięstwo.

By choć trochę doświadczyć tej tajemnicy, pozwólmy sobie w tę Wielką Sobotę na ciszę, na to by dzień ten był pusty. Spróbujmy odczuć dojmujący brak, po to by usłyszeć niesłyszalny trzask otwieranych bram Szeolu, dźwięk, który przerodzi się wkrótce w okrzyk paschalnej radości.

Aleksandra Brandys
źródło: liturgia.pl